Zbliżał się dzień 13 lipca. Trzeba było znów się udać na doliny Iria.
Nie pójdę tam więcej — pomyślało sobie dziecko, a wieczorem dnia
poprzedniego poszła do Franka i Hiacynty i rzekła:
— Jutro wy sami pójdziecie na dolinę. Ja pozostanę w domu. Gdy Pani o
mnie zapyta, powiedzcie Jej, że dlatego nie przyszłam, bo się obawiam
podstępu szatana. Radzę wam również, byście też tam nie poszły.
Franek jednak i Hiacynta inne mieli co do tego zdanie. Myśleli tylko o
pięknej Pani. Postanowili więc spełnić Jej życzenie. Nie chce Łucja, to
pójdą sobie sami — pomyśleli. Na tym więc wieczorem stanęło.
Ale dnia następnego znów byli niezdecydowani. Jak to iść samym. Poszli
namówić wpierw Łucję. Gdy ta jednak trwała przy swoim, stanęli bezradni i
popłakali się nawet. Bali się po prostu iść sami.
Łucja dała się w końcu uprosić. Zwłaszcza, że — jak później wyznała —
dnia tego straciła już wiele ze swej stanowczości Od samego ranka czuła,
że popycha ją tam jakaś siła, której nie potrafi się oprzeć. Poszła
więc ze swoim wujem i z dwojgiem dzieci na miejsce zjawisk.
Tymczasem wieść o mających nastąpić w tym dniu wydarzeniach rozeszła się lotem błyskawicy już od miesiąca i po Fatimie i daleko poza nią.
Gdy wreszcie nadszedł termin wyznaczony, ludzie zaczęli się schodzić na miejsce. Byli tam i zwolennicy młodych pastuszków. Byli tacy, co mocno we wszystko wątpili, lub wprost temu przeczyli. Przyszli jednak, ot tak, bo szli inni, bo może naprawdę ujrzą coś ciekawego. Dotychczasowe spory około tych zjawień sprawiły tylko to, że ludzie, chcąc nie chcąc, zaczęli na nie zwracać uwagę. Szli więc już od rana pojedynczo i gromadkami większymi. Tu odmawiano głośno, wspólnie ulubiony różaniec. Tam znów dolatywała jakaś pieśń pobożna. Przed południem zebrało się na dolinie Iria około 4—5 tysięcy ludzi.
Było już około południa.
Słońce stało wysoko na niebie i dopiekało nieznośnie. Powietrze drgało rozpalone. Z ziemi podnosiły się wonne zapachy ziół. Tłum jednak czekał cierpliwie. Spoglądano z pewnym nawet podziwem i szacunkiem na szczęśliwe dzieci. Zgromadzenie to było jakby zapowiedzią dopiero tych setek tysięcy, które się tu odtąd będą schodzić dla uczczenia Marii. Była to zaledwie zorza słabiuchna przed rozbłyskiem tego potężnego słońca miłości katolików do Niepokalanego Serca niebios Królowej.
Znowu jak zwykle zalśniła błyskawica.
Nad dębem zjawiła się Maria.
A może to diabeł — myślała sobie Łucja gnębiona wątpliwościami dawnymi — dała jednak znak, by wszyscy obecni uklękli. Sama jednak milczała uparcie.
— Ależ, odezwijcie się wreszcie! Czy nie widzisz, że Madonna już jest i chce z tobą rozmawiać? —-Rzekła jej Hiacynta.
Wtedy Łucja po raz drugi zadała pytanie, ale głosem niepewnym i cichym:
— Skąd przychodzisz i czego chcesz ode mnie?
Biała zjawa odpowiedziała łagodnie, by przyszły w tym samym dniu w następnym miesiącu, by pobożnie codziennie odmawiały różaniec na Jej cześć w celu uproszenia rychłego zakończenia wojny, ponieważ tylko Ona może uprosić tę łaskę dla ludzi.
— Jakie jest Twe imię, Pani? — prosiła Łucja. Powiedz je nam. Uczyń również cud, by wszyscy poznali, że prawdziwymi są Twoje zjawiania, i by uwierzyli.
Na to Pani odparła:
— Przychodźcie tutaj w dalszym ciągu co miesiąc. W październiku wam powiem, jak się nazywam i czego chcę od was. Wtedy uczynię bardzo wielki cud, aby wszyscy mogli wam wierzyć.
Pobożni polecili Łucji jeszcze przedtem, by poprosiła Najśw. Pannę o pewne łaski dla swoich znajomych. Dziecko uczyniło to rzeczywiście. Pani przychyliła się do ich wysłuchania pod warunkiem jednak, że zainteresowani będą odmawiać różaniec.
Następnie rzekła:
— Ofiarujcie się za grzeszników i powtarzajcie często, szczególnie gdy czynicie wielką ofiarę: O Jezu, czynię to z miłości dla Ciebie, za nawrócenie grzeszników i na zadośćuczynienie za grzechy obrażające Niepokalane Serce Marii.
Gdy to mówiła, twarz Jej wyrażała jakiś głęboki cień smutku.
Wszyscy zauważyli, że podczas trwania tej rozmowy dzieci i miejsce zjawienia się Pani zasnuwał mały biały obłoczek. Zmniejszył się również znacznie blask słońca. Odczuwano również wyraźnie ochłodzenie się rozpalonego powietrza.
Potem nastąpiła jakaś tajemna rozmowa dziewczynki z Marią.
Ludzie przyglądali się wszystkiemu w milczeniu. Nie słyszano już ani słowa. Na obliczu tylko Łucji zauważono wielkie zmiany. Równocześnie z okrzykiem pełnym przerażenia, na twarzy ujrzano wyraz wielkiego smutku i bólu. Za chwilę Pani odeszła.
Pytano się potem, co się jej wtedy zdawało, dlaczego była tak przerażona?
— To tajemnica — powiedziała — i nie chciała o tym więcej wspominać.
— Powiedz przynajmniej, czy to rzecz dobra, czy zła? — nalegano ciekawie.
— Dla nas trojga dobra.
— A dla innych?
— Dla innych — dla jednych dobra, dla drugich zła. Więcej powiedzieć wam już nie mogę. Nie pytajcie. Mam zakazane mówić o tym komukolwiek.
I rzeczywiście Najśw. Panna i podczas tego trzeciego zjawienia się powierzyła dzieciom jakąś tajemnicę i wyraźnie nakazała im sekret.
Po skończeniu widzenia tłumy, zdawało się, uduszą małych nieba wybrańców. Ciśnięto się do nich z wielką żywością. Każdy starał się znaleźć najbliżej. Każdy zadawał jakieś pytanie. Każdy żądał natarczywie zaspokojenia jego ciekawości. Wielu bowiem dopiero po raz pierwszy znalazło się w dolinie Iria i chcieliby wiedzieć nieomal wszystko i pytali bezładnie o wszystko.
Z trudnością udało się ludziom rozumnym przywrócić znowu jakiś ład i porządek.
Ojciec Hiacynty wziął po prostu swą małą na ręce i zaniósł do domu. Łucja i Franek sami dawali sobie radę, opędzając się od natrętów.
Z odejściem Matki Najśw. znikł biały obłok, blask słońca wrócił do dawnej siły, a powietrze rozpalone do dawnego żaru.
Ludzie wracali, chwaląc Marię i rozprawiając ze sobą żywo o tym, co w Iria widzieli.
Wciąż jednak ciekawi nas ta powierzona dzieciom wówczas tajemnica.
Przez kilkadziesiąt lat nie znaliśmy tej treści zupełnie. Taką była wola Matki Najśw. Dopiero na 25-lecie wydarzeń w Fatimie, władze kościelne postanowiły odkryć nieco jej rąbek. Żyła wtedy jeszcze jedynie tylko Łucja, jako siostra zakonna ukryta zupełnie w jednym z klasztorów.
Podajemy tu dosłownie to, co ona sama pisze w tej sprawie:
— Tajemnica trzeciego ukazania się obejmuje 3 różne części, z których wolno mi wyjawić tylko dwie. Przy słowach: Ofiarujcie się za grzeszników, Najśw. Panna rozchyliła ręce jak przy obydwu poprzednich ukazaniach się. Bijący z nich snop światła zdawał się przenikać ziemię i ujrzeliśmy jakby wielkie morze ognia. W morzu tym byli czarni i osmaleni diabli oraz dusze w ludzkich postaciach, podobne do prześwietlających rozżarzonych węgli. Uniesione przez płomienie, opadły one na dół, jakby iskry przy wielkim pożarze, bez ciężaru i równowagi, wśród przeraźliwych krzyków, wycia i bólu rozpaczy wywołujących dreszcz zgrozy.
Diabli odróżniali się od ludzi swą okropną i wstrętną postacią, podobną do wzbudzających strach nieznanych jakichś dzikich zwierząt, jednocześnie przeźroczystych jak rozżarzone węgle. Widok ten trwał tylko chwilę. Powinniśmy dziękować swej dobrej Matce, że poprzedziła to obietnicą wprowadzenia nas do nieba. Sądzę, że inaczej poumieralibyśmy ze strachu i zgrozy.
Spoglądaliśmy w górę ku Najśw. Pannie szukając u Niej pomocy. Ona zaś, pełna dobroci i smutku rzekła do nas:
— Widzieliście piekło, do którego idą grzesznicy. Dla ratowania ich Pan chce rozszerzyć na świecie nabożeństwo do mego Niepokalanego Serca. Wówczas stanie się to, co wam opowiem: Wiele dusz zostanie uratowanych. I nastąpi pokój. Wojna ta zbliża się ku końcowi; jeśli jednak nie ustanie obraza Boska, wówczas przeminie niedługi czas, a pod następnym pontyfikatem rozpocznie się nowa wojna, jeszcze straszniejsza.
Chodziło tu zapewne o domową wojnę hiszpańską r. 1936—38 za papieża Piusa XI. Była ona wstępem jakby do ostatniej wojny światowej.
Pisze dalej Łucja o słowach Marii:
— Gdy ujrzycie pewną określoną noc rozjaśnioną nie-znanym światłem, to wiedzcie, że jest to wielki znak, dany wam przez Boga» że za liczne grzechy świata zbliża się kara w postaci wojny, głodu, prześladowania Kościoła i Ojca św. Aby temu zapobiec, powinien Ojciec Święty poświęcić świat memu Niepokalanemu Sercu, a w pierwsze soboty każdego miesiąca ustanowić Komunię św. na zadośćuczynienie za ludzkie grzechy. Jeżeli te moje życzenia się spełnią, wtedy Rosja nawróci się i nastąpi pokój. W przeciwnym zaś razie, bezbożna propaganda rozszerzy swe błędne nauki po świecie i wywoła wojny i prześladowania Kościoła. Wielu dobrych ludzi zostanie umęczonych. Ojciec św. będzie miał wiele do wycierpienia. Kilka narodów zginie. W końcu Niepokalane moje Serce zatriumfuje.
Pani tak zakończyła:
— Nie mówcie o tym nikomu, lecz możecie powiedzieć Frankowi.
Nieco później zaś dodała:
— Gdy będziecie odmawiać różaniec, mówcie po każdej części: O mój Jezu, wybacz nam nasze grzechy, strzeż nas od ognia piekielnego, przyjm wszystkie dusze, szczególnie te, które najbardziej potrzebują miłosierdzia Twojego.
— Może sądzi niejeden — pisze Łucja — że powinnam była już dawno wyjaśnić te rzeczy, gdyż wówczas miałyby one wartość podwójną.
Byłoby tak istotnie, gdyby Bóg chciał posłużyć się mną jako prorokinią. Nie leżało to jednak w Jego zamiarach. W takim bowiem razie nie byłby mi nakazał milczenia 1 nie potwierdził tego nakazu przez swego zastępcę.
Sądzę, że Bóg chciał mnie użyć za narzędzie, by wyraźnie okazać, że należy uciekać od grzechu, a przez modlitwę i pokutę zadośćuczynić za popełnione winy.
Jako „wielki znak Boga”, że ta druga wojna, która ma być „straszna, straszna”, jest bliską, podała Matka Najśw. „nieznane światło w pewną określoną noc”.
Światło to pojawiło się rzeczywiście w tej niezwykłej zorzy północnej. Zapłonęła ona w nocy z 25 na 26 stycznia 1938 roku.
I rzeczywiście ukazało się wtedy takie światło naprawdę. Wszystkie dzienniki pisały o tym dziwnym zjawisku. Widziano je w całej Europie w godzinach od 21 do 23. Przechodziło z koloru ciemno-czerwonego do fioletowego. „Niebo było w płomieniach jak gdyby rozżarzone ognisko i rzucało krwawo-czerwone blaski11, jakby odbijał się na nim jakiś pożar ogromny. Pisała o tym wtedy Łucja do biskupa z Leiria twierdząc stanowczo, że jest to znak zapowiedziany jej już w r. 1917 przez Matkę Najśw.
Grozą przejmuje człowieka to objawienie.
Nic więc dziwnego, że wtedy, gdy je dzieci po raz pierwszy poznały nie potrafiły opanować swego przerażenia, a i Matka Najśw. zdawała im się tak bardzo smutną.
Bo i jakżeż być mogło inaczej?
Świat grzeszy zapominając zupełnie o Bogu. Sprawiedliwość Boża żąda zadośćuczynienia za grzechy ludzkie, by odsunąć od ludzi kary straszliwe. Miłosierdzie Boże wysyła więc na świat Matkę Miłosierdzia, Przebaczenia i Łaski, by mu powiedziała, co go czeka, gdy za grzechy szczerze pokutować nie będzie, jakie straszne spustoszenia i klęski przejdą przez ziemię, jeżeli się nie ucieknie do Niepokalanego Serca Marii — i czyż z takich objawień nie drżeć należy?!..;
Ale to część tylko odkrytej nam przez Łucję strasznej, lecz równocześnie i pocieszającej dla nas tajemnicy. Nie cała jednak jest nam wiadomą. Wyjaśni się i ona do reszty czasu swojego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz