(Konferencja O. Maksymiliana Kolbego – 31.05.1938)
Wczoraj w czasie kolacji zaznaczyłem, że święto Matki Bożej, Pośredniczki wszystkich łask jest ściśle złączone z naszą ideą. I powiedziałem, że gdyby Niepokalana nie była Pośredniczką wszystkich łask, nie byłoby racji podbijania całego świata i każdej duszy z osobna dla Najświętszego Serca Jezusowego przez Niepokalaną, bo dusze mogłyby inna drogą dostać się do nieba.
Sprawa pośrednictwa Matki Najświętszej przed kilkudziesięciu laty nie była jeszcze tak głoszona, jak obecnie. Przy zatwierdzeniu aktu oddania się Niepokalanej były nawet trudności. Wahano się co do zdania: „ Przez Twoje bowiem ręce wszelkie łaski z Najsłodszego Serca Jezusowego na nas spływają”. Aż musieliśmy przedstawić dokumenty – zdania Ojców Kościoła – i wtedy dopiero sprawa przeszła.
Na polu rozpowszechniania w Kościele Katolickim prawdy o pośrednictwie Matki Bożej, bardzo wiele pracował świątobliwy kardynał Belgii, Mercier. On to referował tę sprawę osobiście Ojcu św. Piusowi X. nie doczekał jednak chwili, gdy prawda ta zostanie ogłoszona jako dogmat Wiary. Ale dziś, dzięki jego staraniom, mamy we Mszy św. i pacierzach kapłańskich oficjum o Pośredniczce wszelkich łask.
Zaznaczyć należy, że Msza św. o pośrednictwie Matki Bożej nie jest jeszcze powszechnie zaprowadzona w Kościele. Na odprawianie takich Mszy św. trzeba mieć pozwolenie z Rzymu. – Niepokalanów japoński rozpoczął starania, aby obydwa Niepokalanowy miały ten przywilej. Po wniesieniu prośby do Rzymu, nasza kuria generalna wystarała się u Ojca św. o ten przywilej nie tylko dla Niepokalanowów, ale uważała za stosowne rozszerzyć go na cały nasz zakon.
Co do przywileju Pośrednictwa, to módlmy się, aby jak najprędzej został ogłoszony przez Kościół jako dogmat Wiary. Będzie to nowy diadem w koronie Matki Najświętszej.
Pośrednictwo Matki Najświętszej jest bardzo pocieszającą prawdą.
Słyszeliśmy wczoraj na nabożeństwie majowym, ile to nadzwyczajnych łask udziela Niepokalana osobom, co do których zdawać by się mogło, nie ma już żadnej nadziei ratunku.
Teraz przeczytam wam inny jeszcze przykład, zamieszczony w „Przeglądzie Powszechnym” z 1894 r., a wy znowu dalej opowiadajcie, gdyż o to prosił nawrócony przez Matkę Najświętszą. Mianowicie jest to opowiadanie proboszcza ks. Pleszczyńskiego:
Przed kilku laty w mieście M., gdzie byłem proboszczem, mieszkał niejaki Werth, protestant, młynarz z zawodu.
Moi parafianie, gdy o Werthcie zdarzyła się mowa, zwykle dodawali: „To zawzięty luter”. Dla usprawiedliwienia tego przydomku, opowiadano mi, jak Werth przy każdej sposobności popisywał się swoją nienawiścią przeciw Kościołowi i jego kapłanom. Niepokoiły mię napaści tego człowieka, głównie dlatego, że mając ciągłe zetknięcie się z ludem, mógł niekorzystnie oddziaływać na jego religijność. Smutne skutki tego oddziaływania widziałem na żonie Wertha, która będąc katoliczką, zaniedbywała jednak zupełnie spełnienia powinności katolickich.
Wkrótce rozeszła się wieść, że Werth ciężko zachorował. Zapytany lekarz miejscowy o stan chorego, odpowiedział, że choroba jest nieuleczalną i wkrótce śmiercią skończyć się musi. – Co by robić, pomyślałem, żeby tego biedaka z Bogiem pojednać?
Znane usposobienie chorego do naszej religii, a jeszcze bardziej nieudane pewne próby, czynione przeze mnie, odjęły mi wszelką nadzieję. Upłynęło tak dni kilka.
Wtem, pewnego dnia, już nad wieczorem, wchodzi do mnie posłaniec i woła: „Werth umiera i prosi co prędzej księdza proboszcza do siebie!” Natychmiast dążę do domu umierającego, odległego o dwie wiorsty od kościoła parafialnego. Werth bardzo cierpiący, ale zupełnie przytomny, powitał mnie z radością, a po chwili tak mówić zaczął:
„Dziękuję Bogu, żem się doczekał księdza proboszcza, ale najpierw, choć mi trudno, powiedzieć muszę, jak się to stało… Toż ja z urodzenia ewangelik, księży nie mogłem znieść, a oto teraz… Bóg się zlitował nade mną, Matka Najświętsza dotrzymała słowa…
– Jak to? – zapytałem pełen zdumienia.
– Proszę posłuchać – odrzekł.
– Gdy byłem jeszcze chłopcem i chodziłem do szkoły w moich rodzinnych stronach, raz wracaliśmy ze szkoły do domu. Przy drodze stała z dawnych czasów opuszczona figura Matki Najświętszej. Chłopcy urągając, zaczęli na tę figurę rzucać kamieniami i błotem. Oburzyło to mię strasznie: zawołałem więc z gniewem:
– Jak śmiecie to robić! Toż to wyobrażenie Matki naszego Zbawiciela!…
– Czyś ty katolik? – krzyknął któryś.
Nie katolik, ale chrześcijanin jestem, orzekłem, a wy poganie, kiedy nie szanujecie Matki Chrystusowej.
Zawstydzeni towarzysze zaprzestali swej swawoli…
Po wieczerzy twardo zasnąłem.
We śnie zdawało mi się, że widzę przed sobą tę samą osobę, którą figura przedstawiała, ale tak ona była teraz piękną, że oczu od niej oderwać nie mogłem. Rzekła ona do mnie: Syn mój nie zapomni ci tego, coś dla mnie dziś uczynił, a ja za tobą się wstawię – nie zginiesz…
Obudziłem się: cały byłem tym widzeniem przejęty, lecz nie śmiałem nikomu, nawet rodzicom, o tym mówić. Wkrótce o wszystkim zapomniałem, o czym innym się myślało. Aż dopiero w tej chorobie… nie wiem czy we śnie czy na jawie, ujrzałem znowu tę samą postać, lecz mi nic ona nie powiedziała, tylko jakoś patrzała, że cały drżeć zacząłem… Nie długo to trwało – uspokoiłem się, chciałem nawet wmówić w siebie, że to sen lub mara: – nic mi nie rzekła, a jednak w uszach mi brzmiało: „Nie zginiesz!” Wytłumaczyłem sobie zrazu na korzyść mego zdrowia, ale tylko na moment, bo jakiś głos mi szepnął: „Nie łudź się, wkrótce umrzesz”. Ogarnął mnie strach. Co tu robić? Posłać po pastora, on taki uczony, niech mi radzi, uspokoi… Czepiłem się w tej myśli, ale wnet ją porzuciłem; wtem – jakby mi ktoś szepnął: sprowadź księdza… aż się zatrząsłem… chciałem złorzeczyć, wymyślać, lecz nie wiedziałem komu.
Zdawało mi się znów, że widzę ową jasną osobę i już nie wiem, jak się to stało, żem zawołał: sprowadźcie mi co prędzej księdza proboszcza. Od razu stało mi się lżej… jakoś rozjaśniło mi się w duszy, zrozumiałem co znaczyło słowo: „nie zginiesz!” I począłem się tylko bać, żebyś się, pasterzu, nie spóźnił. Ale teraz już wszystko dobrze…”
Następnie chory, jakby najlepiej przygotowany, złożył wyznanie Wiary, odbył spowiedź, przyjął Wiatyk i Ostatnie Namaszczenie, a w kilka godzin oddał spokojnie Bogu ducha.
Na pożegnanie z umierającym, prosiłem go, aby upoważnił mię do wyjawienia przed ludźmi dziwnych dróg, jakimi go Bóg do siebie prowadził, o czym właśnie dowiedziałem się z ust jego.
– I owszem, bardzo proszę, odpowiedział, niech wszyscy wiedzą, co może Maria, Matka Boża.
Cudowne nawrócenie Wertha, wywarło głębokie wrażenie w jego rodzinie i całej okolicy.
Oto jeden z bezpośrednich skutków tego wrażenia:
Syn Wertha, kilkunastoletni młodzieniec, dotąd wcale nie ochrzczony, natychmiast przyjął chrzest święty, a następnie przystąpił do Sakramentu Ciała i Krwi Pańskiej. – Inni też członkowie rodziny poczęli spełniać obowiązki dobrych katolików.
Pomny na prośbę umierającego konwertyty „niech wiedzą wszyscy, co może Maria!” zaraz obecnym, a następnie na pogrzebie jego, wobec tłumów wiernych i kilku dawnych współrodaków i współwyznawców zmarłego, opowiedziałem wszystko, com wiedział i słyszał w sprawie nawrócenia Wertha. Zadałem sobie wszakże pytanie, czy tego dosyć? I odpowiedź wypadła: „Za mało”. Umierający żądał: „Niech wszyscy wiedzą, co może Maria!” A tego w pewnym stopniu druk dokonać tylko może. Dla spełnienia więc woli umierającego, więcej jeszcze dla czci i honoru Tej, która jest Orędowniczką i skuteczną ucieczką grzeszników, śmiem prosić o zamieszczenie w „Przeglądzie” tej opowieści, której autentyczność w szczegółach i w całości poręczam.
Ks. Adolf Pleszczyński
Widzimy z tego, jak dobra jest Matka Najświętsza, że nawet najmniejszego aktu spełnionego ku Jej czci, nie zapomni. W naszej misji rozpowszechniania idei poświęcenia się Niepokalanej wiele dusz nam pomaga. Jedni ofiarkami, drudzy w inny sposób. Matka Najświętsza i im nie zapomni tego. Choćby ktoś najmniejszą nawet ofiarką przyczynił się do rozszerzenia Jej czci, nie pozostanie dłużną. Dlatego też zawsze i wszędzie starajmy się by każdy coś dla Niepokalanej zrobił.
Nieraz dusza jest w wielkich kłopotach, i zdaje się jej, że trudności, jakie ma, niesposób pokonać. Skoro jednak wezwie pomocy Pośredniczki łask, wszystko łatwo pokonuje. W pracy nad własnym uświęceniem, pokora jest najtrudniejszą do nabycia, ale i tę cnotę, za przyczyną Pośredniczki łask wszelkich, można posiąść i to w wysokim stopniu. Wysokość świętości polega na zjednoczeniu woli naszej z wolą Bożą. Tu naturze ludzkiej przychodzi bardzo trudno w wyrzekaniu się samej siebie. I tę łaskę można otrzymać i w ogóle nie ma tak wysokiej świętości, do której nie możnaby dojść z pomocą Pośredniczki łask.
Również w pracy nad drugimi dużo dobrego można zrobić przez pośrednictwo Matki Najśw. Tu jednak może być trudność – zła wola. Jeśli dusza się uprze to i modlitwa i łaska nic nie pomogą – i dusza się potępi. Jest to tajemnica wolnej woli.
Św. Paweł przed swym nawróceniem pałał nienawiścią ku Chrystusowi i prześladował Jego wyznawców. Ale nie czynił tego ze złej woli. Jak sam bowiem powiada po swym nawróceniu: „Nie wiedziałem, co czynię”. Myślał, że działa w dobrej sprawie. Podobnie i dusza, by z łaski Bożej korzystać, musi mieć silną wolę.
Dziś więc, w uroczystość Pośredniczki łask, uprzytomnijmy to sobie, że przy pomocy Niepokalanej możemy dojść do wysokiej świętości i innym do uświęcenia dopomóc. Byleby każdy był dobrej woli.
Przypominajmy sobie często, że naprawdę mogę być świętym, bylebym chciał.
Niepokalana Pośredniczka łask wszystkich dopomoże.
Rycerz Niepokalanej, maj 1950, rok XXIX, nr 5, str. 119-123.
Artykuł ukazał się w Biuletynie czcicieli św. Marii Goretti nr 3/ 2020
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz